sobota, 26 stycznia 2013

prolog



Szła szybko jednym z bocznych korytarzy Ministerstwa Magii, a stukot jej czerwonych szpilek odbijał się echem w pustym budynku. Nerwowo zaciskała palce na różdżce, w jej oczach błyszczała niepewność, kiedy uparcie wpatrywała się w zarys pergaminu wiszący na drzwiach znajdujących się na końcu korytarza, z każdym kolejnym krokiem jej panika narastała.
Kiedy znalazła się w odległości dziesięciu kroków od pergaminu, którego treść napawała ją takim lękiem, odwróciła się do niego plecami i lekko przygryzła paznokieć. Zamknęła oczy i zaczęła powoli odliczać do dziewięciu.
Nie dam rady.
Drogę powrotną pokonała w błyskawicznym tempie i gdy tylko znalazła się poza budynkiem, rozległ się cichy trzask.


- Ronald obudź się. Proszę... - potrząsnęła lekko jego ramieniem.
- Hermiona? Co ty tu robisz? - odruchowo zakrył się kołdrą po szyję.
- Nie mogę Ron, nie mogę. - zagryzła wargę, byle tylko nie dopuścić do łez, które uparcie cisnęły jej się do oczu - Chodź ze mną.
Młody mężczyzna spojrzał na tarczę zegarka i cicho jęknął. Zerknął na przyjaciółkę, a potem znowu na zegarek, pokręcił głową z niedowierzaniem i ukrywając rozbawienie wstał z łóżka, szybko naciągnął na siebie ubranie.


- Ja tu poczekam na ciebie.
Zatrzymała się w tym samym miejscu, co przed niecałą godziną. Weasley roześmiał się cicho i ciągnąc dziewczynę za rękę, doprowadził ją powoli do drzwi.
- Musisz otworzyć oczy, ja ci nie powiem.
Kobieta zaczęła powoli rozwierać powieki po czym momentalnie je zamknęła. Była tak zdenerwowana, że nie zauważyła, jak mężczyzna trzymający ją za rękę krztusi się własnym śmiechem.
Spoko, nic takiego. Otworzyła oczy i przebiegła wzrokiem listę nazwisk.
- Przyjęli mnie, Ron. Przyjęli!- zarzuciła chłopakowi ręce na szyję i wycałowała jego policzki, które błyskawicznie pokryły się rumieńcem.
- Na pierwszym miejscu, jak zwykle, a teraz Herm, jeśli pozwolisz, wrócę do domu i położę się do łóżka.
- To może przy okazji sprawdzimy jak tam z twoim stażem?
- Sprawdzimy, ale o jakiejś ludzkiej godzinie.
- Ale...
- Nie Herm, druga w nocy to nie jest odpowiednia pora na sprawdzanie czegokolwiek. - na widok jej przepraszającego uśmiechu roześmiał się, a potem szeroko ziewnął - Pamiętaj o niedzielnej kolacji, mama ci nie wybaczy, jeśli znowu zawalisz.





Otworzyła szeroko dwuskrzydłowe, szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Na niebie pojawiały się już pierwsze gwiazdy.
Wciągnęła głęboko w płuca chłodne, wrześniowe powietrze. W oddali huczały fale.
Kiedy Nimfadora i Reamus zaproponowali jej zamieszkanie w Muszelce, poczuła się tak, jakby złapała szczęście za nogi.
Oni sami kupili spory dom niedaleko Londynu. Odkąd Lupin dostał stałą pracę w Ministerstwie jako szef Departamentu do Spraw Współpracy z Istotami Magicznymi, powodziło im się bardzo dobrze. Nie chcieli jednak sprzedawać Muszelki.
Tak przynajmniej twierdzili.


- Ciocia!- chłopiec przytulił się mocno do jej nóg. Nikt nie miał złudzeń, że puści je po dobroci.
- Jesteś nareszcie. Puść ciotkę natychmiast, bo inaczej transmutuje cię w żabę. - Tonks pocałowała oba policzki gościa i siłą odkleiła syna od jej nóg - Remus mówił, że już nie przyjdziesz, nie dawał sobie przetłumaczyć, że jako kobieta masz przecież prawo do niewielkiego poślizgu czasowego. Nawet jeśli tą kobietą jest zdobywczyni Najwyższego Stypendium Ministra Magii. Tak, tak, już słyszeliśmy, Molly do nas wpadła na herbatkę cię wychwalać, i słusznie, słusznie. - potok słów trwałby nieprzerwanie zapewne jeszcze długo, gdyby nie kubek, który z głośnym trzaskiem rozbił się o podłogę - Chyba nigdy nie przestanę być taka niezdarna. - roześmiała się.
- Witaj Hermiono, serdecznie ci gratuluję, jestem pewien, że zasłużyłaś. – Lupin uścisnął jej dłoń i zaprowadził do salonu, w którym czekały już filiżanki z kawą - Czarną?
- Nic się pod tym względem nie zmieniło. - uśmiechnęła się, siadając na brzegu fotela. Nie umiała przyzwyczaić się, że ten mężczyzna nie jest już jej profesorem; siedziała więc wyprostowana jak struna, gotowa odpowiedzieć wyczerpująco na każde zadane jej pytanie.
- Za moich czasów to stypendium, choć honorowe, było bardzo skromne, wątpię by cokolwiek pod tym względem się zmieniło. Pewnie dalej wynajmujesz ten zatęchły pokój i dorabiasz w Kotle?
Zarumieniła się. No dobrze, nie na każde.
Remus napił się kawy i spojrzał na nią uważnie.
- Zapewne Nimfadora…
- Nie mów o mnie Nimfadora! - rozległo się z kuchni.
Westchnął.
- Zapewne moja żona - tu zrobił pauzę – Nimfadora – gdy rozległ się odgłos tłuczonego szkła, uśmiechnął się do siebie - nie powiedziała ci, dlaczego prosiliśmy cię byś przyszła. Kupiliśmy niedawno dom pod Londynem.
- Cudownie, będzie wam tam pewnie wygodniej. 
- Dokładnie, jednak żal nam sprzedawać Muszelkę. - odstawił kubek i rozejrzał się z zadumą po salonie zdominowanym przez zabawki Teddy'ego.
- Właśnie, przeżyliśmy w tym gniazdku parę fajnych miesięcy, odkąd odkupiliśmy je od Bill'a i Fleur, no i jest to cudowne miejsce do podrzucenia komuś małego jak będziemy chcieli być sami. - najpierw pojawiły się jej czerwone włosy, a dopiero po nich weszła Tonks, dając mężowi ostrzegawczego kuksańca w plecy.
- Więc pomyśleliśmy, że może mogłabyś tu zamieszkać. Nie damy rady opiekować się dwoma domami, dużo pracujemy. Bardzo byś nam pomogła.

Pukanie, a właściwie łomot do drzwi, przywrócił ją rzeczywistości.
- Tak, wiem, zapomniałaś o tym, że się umówiłyśmy w Londynie. Przez te pół godziny czekania na ciebie, zdążyłam to zauważyć. - na progu stała Ginny, cedząc słowa przez zaciśnięte zęby i wściekle wymachując błękitną kopertówką - Nie znoszę mieć takiej przyjaciółki!
- Zamyśliłam się, za parę minut będę gotowa.
- Znowu?
- Myślałam o Tonks i Lupinie i o tym, jak bardzo się starali, bym uwierzyła, że wcale nie ze względu na mnie zatrzymują ten dom. - pogłaskała przyjaciółkę po policzku, kciukiem przejeżdżając po jej prawej brwi - Nie martw się.
- I tak będę, wiesz o tym. Jak było w pracy powiesz mi kiedy indziej, dziś ja mówię. – Ginny podniosła z ziemi papierową torbę - Pomyślałam, że skoro i tak będę się do ciebie fatygować, to już tutaj zostaniemy. - wyjęła butelkę czerwonego, słodkiego Bordoux - Zakochałam się. - pokazała w uśmiechu swoje bielutkie zęby.
- Znowu?
- Tym razem naprawdę. - zatrzasnęła stopą drzwi.
- Chyba już dwudziesty raz będziemy opijać Pierwszą Prawdziwą Miłość twojego życia.
- Nie miałabym nic przeciwko opijaniu twojej i…
- To kim jest twój wybranek? - Hermiona spojrzała na przyjaciółkę z rozbawieniem i poszła do kuchni po kieliszki.
Wybranek okazał się być artystą, Włochem, o dźwięcznym imieniu Paolo.
- Jest wściekle utalentowanym malarzem, specjalizuje się w aktach. Pokazywał mi kilka. Jeden ci nawet przyniosłam.
- I oczywiście kocha się w tobie do szaleństwa.
- Oczywiście, w końcu jestem piekielnie inteligentną, przepiękną, bogatą i sławną czarownicą! Czego jeszcze chcieć od życia? - roześmiała się - Przynieś kochana jeszcze jakieś czekoladki.


Siedziały do siebie tyłem, wzajemnie opierając się o swoje plecy. Pusta butelka stała obok przewróconego kieliszka, z którego parę czerwonych kropli spadło na biały, puchaty dywan.
Ginny zdjęła aksamitną rękawiczkę i zaczęła się bawić włosami dywanu.
- Nie wierzysz w tą moją miłość, prawda?
- Nie wierzę.
- A kiedy uwierzysz?
- Wtedy, kiedy powiesz mi, że jakiś grzeczny i miły czarodziej zaprosił cię na kolację, a ty zgodziłaś się tylko dlatego, że było ci go żal. Będziesz pewna, że nie zadzwoni, bo oczywiście zrobiłaś z siebie idiotkę, a on nawet nie próbował zaciągnąć cię do łóżka. Dojdziesz też do wniosku, że to bardzo dobrze, bo przecież nie interesują ciebie tacy faceci. Wniosek ten nie przeszkodzi ci jednak gadać o nim godzinami, a on i tak zadzwoni, a ty zgodzisz się na kolejne spotkanie. Oczywiście tylko dlatego, że nie chcesz mu robić przykrości. Gdy wrócisz z randki, będziesz mi to mówić, będziesz stukała pazurkami w moją szarą filiżankę, w której podam kawę bez mleka i cukru, a ty nawet nie zauważysz różnicy. Wtedy uwierzę i chętnie go poznam.
Odpowiedziało jej ciche, urwane chrapnięcie.
Wstała, starając się to zrobić jak najdelikatniej, by przyjaciółka nie uderzyła zbyt mocno plecami o podłogę. Przyniosła koc i przykryła kobietę, po czym wyszła zostawiając ją śpiącą na dywanie.





- Jesteś wreszcie, mama chciała już wysyłać po ciebie Percy'ego.
- Percy'ego?
- Mnie się nie pytaj. - wzruszył ramionami - Co tam masz? - spojrzał z ciekawością na pakunek owinięty szarym papierem.
- To dla ciebie, ale zrób wszystko, żeby twoja mama tego nie widziała.
Odwiesiła kurtkę na wieszak i wciągnęła powietrze nosem.
- Czy to ciasteczka...
- Rabarbarowe, owszem. Powiedziałem mamie, że na pewno przyjdziesz.
- Ron, co ja bym bez was...
- Idź już, mama nie może się doczekać żeby cię uściskać.- uśmiechnął się do niej ciepło i pocałował w czoło - Idź.
Kiedy umieszczał pakunek za szafą na płaszcze, usłyszał z kuchni pełen wzruszenia głos matki
- Hermiono, jak dobrze, że jesteś!




betowała Witch za co jej bardzo dziękuję;


zachęcam do komentowania
pozdrawiam