poniedziałek, 18 marca 2013

rozdział 2


Miała wrażenie, że znalazła się w jakiejś absurdalnej, alternatywnej rzeczywistości ciągnącej się bez końca.
Od paru godzin zajmowała się nieprzytomnym mężczyzną, na zmianę rzucając zaklęcia, wlewając mu do gardła eliksiry i wsmarowując maści w jego ciało. W międzyczasie wykrzykiwała polecenia do Harry'ego, który, gdy nie miał nic do roboty, zaczynał panikować i chodzić nerwowo po pokoju, co jakiś czas mamrocząc coś o tym, że to jego wina i że sobie tego nie wybaczy. Wyprowadzało ją to z równowagi, więc wysyłała go po jakieś dziwne rzeczy do kuchni, mugolskich sklepów i na Pokątną. Byle tylko nie stał jej nad głową.
Dopiero kiedy mgła diagnostyczna, która na początku miała kolor wściekłej czerwieni, przybrała monotonną szarą barwę, Hermiona pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku. Przysunęła fotel do łóżka i opadła na niego jak szmaciana lalka. Harry nie wrócił jeszcze z mugolskiej apteki, nie pamiętała po co go tam wysłała, ale dzięki temu miała teraz chwilę na oddech i zebranie myśli, które zdezorientowane rozbiegły się jej we wszystkie strony niczym spłoszone dzikie konie.
Mogła być dumna ze swojej pracy, mężczyzna oddychał teraz spokojnie, choć płytko i jego ciało nie drżało ciągle od mocnych skurczy mięśni. Niecałe pięć godzin temu była gotowa postawić na nim krzyżyk, a teraz mogła nieśmiało powiedzieć, że ma spore szanse na przeżycie.

Prostym zaklęciem usunęła z rannego ubrania, które zapewne przedtem były elegancko skrojonym garniturem i szarą koszulą. Obecnie wyglądały jak porwane, pocięte i popalone skrawki niezwykle brudnych od krwi, błota i kurzu, szmat. Widok jego ciała przeraził ją. Nie było skrawka skóry mającej normalny odcień, w niezliczonych miejscach była porozrywana, popalona i sina. Kłute i cięte rany zostały zasklepione przez jakiegoś partacza, przez którego będzie musiała znów je otworzyć, zanim zajmie się ich leczeniem. Wszystkie palce dłoni i stóp były pogruchotane i miała niemiłe wrażenie, że większość kości tego człowieka została połamana. Jego mięśnie kurczyły się spazmatycznie.
Najgorszy widok przedstawiało lewe przedramię mężczyzny. Tam, gdzie spodziewała się ujrzeć Mroczny Znak, ktoś wyciął kawał skóry i ciała, najwyraźniej próbując go usunąć. W dodatku musiał robić to czymś tępym, bo skóra na brzegach była poszarpana i porozrywana. Tatuaż jednak nadal był widoczny, ohydnie odznaczał się na mięśniach. Znamię wypalone do samego wnętrza.
Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz i powstrzymała łzy współczucia cisnące jej się do oczu. Nie były teraz nikomu potrzebne.

~*~

Biegł. Nie zwracał uwagi na krzyki przechodniów potrącanych po drodze. Kiedy jakiś mężczyzna, na którego wpadł, obrzucił go serią przekleństw, nawet tego nie zauważył, skupiony na jak najszybszym dotarciu do celu. Nie miał pojęcia po co Hermionie mugolskie tabletki, ale skoro ich potrzebowała, to on musiał dostarczyć je jak najszybciej. Wpadł zdyszany do apteki i w dwóch susach był już przy okienku, po drodze wytrącając z dłoni starszej pani plik recept.
- Potrzebna mi aspiryna! - krzyknął do aptekarki. Kobieta zmierzyła go lodowatym spojrzeniem i wskazała mu koniec kolejki - Nie mam czasu... - wydyszał - Błagam panią! Aspiryna!
- Niech pani mu ją da, najwyraźniej chłopak żyć bez niej nie może - staruszka zbierająca rozsypane recepty uśmiechnęła się z politowaniem.
- Jakiś narkoman... albo nienormalny... pewnie uciekł od psychicznych – Harry zignorował te szepty, które słyszał za plecami i wpatrywał się błagającym wzrokiem w sprzedawczynię, kobieta chcąc pozbyć się go jak najszybciej zaczęła szukać leku.
- Dziękuję! - wyrwał jej z dłoni buteleczkę, rzucił plik banknotów w jej kierunku i w zawrotnym tempie wybiegł z budynku.
Pędził ile sił w nogach do domu. Musiał się tam znaleźć jak najszybciej.
Jeśli on umrze, to będzie moja pieprzona wina! Moja i tej mojej durnej postawy zbawiciela świata! Jak ja mogłem tak ryzykować cudzym życiem?! Kurwa! Idiota!
Biegł jak mógł najszybciej, lekceważąc ostre pieczenie w płucach. Przeskoczył przez rowerzystę, który upadł na chodnik próbując nie przejechać pędzącego w jego kierunku wariata. Stratował jakąś kobietę rozsypując jej zakupy i wybił z ręki jakiegoś dziecka loda na patyku. Wbiegł na Grimmauld Place 12 ledwo dysząc. Dopadł schodów i pokonując je w skokach co trzy, wpadł z impetem do sypialni Regulusa.
- Przyniosłem! – krzyknął triumfująco, zanim zorientował się, że Hermiona śpi w fotelu, najwyraźniej zupełnie na niego nie czekając.
Spóźniłem się... przemknęło mu przez myśl. Przerażony dopadł do łóżka, ale kiedy zobaczył, że mężczyzna oddycha, uspokoił się trochę i rozejrzał zdezorientowany po pokoju. Jego wzrok spoczął na misce z zimnym rosołem, ręcznikach, które parę godzin temu moczył w wywarach z ziół będąc pewien, że mają służyć jako okłady, a które teraz leżały nieużyte tam gdzie je zostawił, tak jak i inne przyniesione przez niego rzeczy. Usiadł na podłodze, próbując wyrównać oddech po męczącym biegu. Jego kondycja była w opłakanym stanie.
Będę musiał zacząć korzystać z tego karnetu na siłownię od Hermiony.
Roześmiał się nerwowo, błędnym wzrokiem omiótł pomieszczenie i nagle doznał olśnienia. Dotarło do niego, że wysyłała go po te wszystkie rzeczy tylko po to, by mieć go po prostu z głowy, a on, idiota, czuł się jak bohater świata, wpadając tu z tą nędzną buteleczką aspiryny. Podniósł się z podłogi i sięgnął po koc, którym delikatnie okrył kobietę, bladą i wyraźnie przemęczoną. Zastanawiał się czasem skąd ona brała te wielkie pokłady siły, uporu i waleczności. Była przecież tak delikatna i krucha, a ratowała życie jego i Rona nie raz, nie dwa, teraz uratowała też jego... spojrzał na mężczyznę z troską. Wyglądał lepiej, ale to wcale nie znaczyło, że dobrze. Praktycznie całe jego ciało pokrywały magiczne bandaże, opatrunki i jakieś ciemnozielone placki z eliksirów.
Najciszej jak mógł zaczął sprzątać walające się wszędzie puste fiolki i słoiczki po maściach i eliksirach, zgarnął też zakrwawione tkaniny i bandaże.
Chociaż na tyle mógł się przydać. Kiedy usłyszał głośne walenie do drzwi wejściowych, wyszedł szybko i zbiegł po schodach. W progu stał Ron, któremu drogę do domu zagradzał Stworek, pilnie wykonując polecenie o niewpuszczaniu nikogo do środka.
- Jest u ciebie Hermiona? Znikła z domu w środku nocy i nigdzie jej nie mogę znaleźć. W Mungu powiedzieli mi, że jest tu i składa do kupy twoich aurorów – zawołał, widząc Harry'ego.
- Jest, ale bądź ciszej, właśnie zasnęła - gestem zaprosił przyjaciela do środka - Chodźmy do salonu, napijesz się czegoś?
Ron rzucił szybkie spojrzenie w kierunku schodów prowadzących na górę, ale posłusznie udał się za gospodarzem - Piwa – rzucił, rozsiadając się w fotelu - Nie napijesz się ze mną? – dodał, widząc, że Harry przyniósł dla siebie szklankę z sokiem dyniowym.
- Jest jeszcze za wcześnie, nie ma jeszcze dziesiątej.
- Każda pora jest dobra na ochłonięcie po tym, jak biegasz od rana szukając żony - sprawnie otworzył butelkę i upił kilka łyków.
- Przykro mi, że tak wyszło - wyglądał na szczerze zakłopotanego.
- Mówiłeś to już wielokrotnie Harry. Nie podoba mi się to, że ściągasz ją tu za każdym razem, kiedy jakiś z twoich ludzi zrobi sobie kuku.
- Czasem nie mam wyjścia...
- Już to słyszałem - Ron spojrzał ze złością na przyjaciela - Mam dosyć tego, że spędza u ciebie tyle czasu, ona ma dom i rodzinę!
- Cholera jasna! Mógłbyś okazać trochę współczucia! Ci ludzie ryzykują życiem, żeby innym czarodziejom żyło się lepiej i spokojniej - wziął głębszy, uspokajający oddech i ciągnął już ciszej - Zrozum, Hermiona jest niezastąpiona... - kiedy Ron poderwał się na równe nogi, Harry zrozumiał, że popełnił błąd. Jeśli szło o Hermionę, to Ron był niezwykle zaborczy, czasem wydawało mu się nawet, że nie chce by się z nim widywała.
- Niezastąpiona, tak?! Niezastąpiona to ona jest dla mnie! - odstawił ze złością butelkę na stół - To jest moja żona Harry i tobie nic do tego - jego głos stawał się ze słowa na słowo coraz ostrzejszy, ostrzegawczy - Nie życzę sobie żebyście widywali się bez mojej wiedzy, rozumiesz?! - ruszył szybko w kierunku schodów - Zabieram ją stąd - warknął.
- Nie możesz tam wejść! Zabraniam ci! - Harry podbiegł i zagrodził wejście na górę.
- Niby czemu? - burknął rozsierdzony - Masz coś do ukrycia?
- Co niby miałbym mieć do ukrycia? Tłumaczę ci, że na górze są ranni tajni aurorzy. Odpoczywają i nie ma tam miejsca na...
- Na takich jak ja? To chciałeś powiedzieć? - prychnął urażony - Świetnie. Przekaż mojej żonie, że czekam na nią w domu - odwrócił się na pięcie i ruszył szybko w kierunku wyjścia.
- Ron! To nie o to chodzi do dia... – urwał, czując delikatną dłoń na ramieniu.
- Przejdzie mu - usłyszał za sobą zmęczony i zrezygnowany szept Hermiony - Wrócę wieczorem. Jeśli mu się pogorszy, daj mi znać jak najszybciej - zbiegła po schodach - Ron, poczekaj!
Zatrzymał się i spojrzał na nią z zaciętością w oczach, gdy podeszła i objęła go w pasie.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że to tyle potrwa.
- Jasne - mruknął i przyciągnął ją mocniej do siebie, rzucając Harry'emu ostre spojrzenie. Wyprowadził ją z budynku i z całej siły trzasnął za sobą drzwiami.

~*~

Usiadł w fotelu i spojrzał na śpiącą kobietę.
Hermiona wyglądała okropnie. Podkrążone oczy, potargane i poskręcane włosy, których szczerze nie znosił, wyglądały teraz jak ptasie gniazdo po tornadzie. Wielokrotnie namawiał ją na ich ścięcie, ale jak zwykle miała gdzieś jego prośby. Zawsze wracała w tym stanie po alarmach Harry'ego, a Ron wolałby, żeby siedziała z dziećmi w domu, opiekowała się nimi tak, jak jego mama opiekowała się nim i jego rodzeństwem. Jednak najpierw musiałaby je urodzić, ale ona oczywiście wolała spędzać czas w Mungu lub u Harry'ego z jego aurorami. Wracała zbyt zmęczona na cokolwiek, tym bardziej na seks. Nie zamierzał dłużej tego znosić. Byli inni uzdrowiciele w tym kraju, Potter i reszta społeczeństwa poradzą sobie bez niej, a on odzyska swoją żonę, która będzie w domu kiedy on wróci z pracy i będzie miała dla niego czas. Nie musiałby się wtedy o nią martwić, nie musiałby się bać, że... Rozmyślania przerwało mu ciche mruczenie. Z przyjemnością spojrzał na żonę, która budząc się, miała zwyczaj rozkosznego przeciągania się. Przetarła oczy i usiadła, rozglądając się półprzytomnie.
- Nareszcie się obudziłaś, zrobiłem ci herbatę - podał jej kubek, który przyjęła z wdzięcznością - Kogo uratowałaś tym razem?
Upiła łyk napoju i powstrzymała grymas niesmaku. Już dawno zrozumiała, że Ron nigdy nie pogodzi się z tym, że ona nie słodzi.
- Ja... - spojrzała na niego niepewnie - nie wiem, nie znam tego człowieka.
Wiedział, że kłamie, nie umiała tego robić, jej rumieniec zdradzał ją bez skrupułów. Obiecał sobie porozmawiać z Harrym, nie mógł znieść świadomości, że z Hermioną mają przed nim jakieś tajemnice.
Ona jest w końcu moją żoną, na Merlina.
Załatwi to z nim jeszcze dziś. Wstał gwałtownie z fotela i pocałował kobietę przelotnie w usta, odruch nad którym się nie zastanawiał.
- Muszę już iść, mam dziś nocną zmianę, więc zobaczymy się rano.
Wyszedł pospiesznie z sypialni, zanim zdążyła mu cokolwiek odpowiedzieć i zbiegł po schodach.
Hermiona patrzyła przez chwilę na zamknięte drzwi, a wyrzuty sumienia pęczniały jej w żołądku jak wielka, nasączona obślizgłym płynem gąbka. Znów go okłamała i w dodatku nie umiała mu tego choć w drobnym stopniu wynagrodzić pocałunkiem, na który po prostu nie miała ochoty. Westchnęła i odstawiła kubek z niedopitym napojem. Nie miała pojęcia jak Ron to robił, ale parzył chyba najgorszą herbatę w Zjednoczonym Królestwie. Wstała, zrobiła parę rozciągających ćwiczeń i poszła do łazienki, po drodze zabierając czyste ubrania. Weszła pod prysznic i odkręciła kurek z zimną wodą. Chłodne krople obmywające jej ciało przyniosły ukojenie, rozjaśniły umysł i zmyły troski przynajmniej na chwilę. Parę minut zupełnej samotności i spokoju były dla niej niezbędnym, codziennym rytuałem, z którego starała się czerpać maksimum przyjemności. Osuszyła się puchatym ręcznikiem i niespiesznie wsmarowała w skórę balsam o aromacie trawy cytrynowej, świeży i delikatnie zmysłowy. Kiedy skończyła, zamknęła tubkę i przeciągnęła się mocno, stając na palcach, a potem westchnęła. Chwila relaksu minęła i nadeszła pora na codzienny wyścig z czasem.
Ubrała się szybko, spięła niesforne włosy w ciasny kok i uzupełniła w torbie zapas eliksirów. Powinna być na Grimmauld Place najpóźniej za dwie godziny, a po drodze koniecznie musiała jeszcze coś załatwić. Po chwili zastanowienia dorzuciła do środka jeszcze świeżą bieliznę na jutro i zbiegła po schodach do kuchni.
- Zjesz obiad Hermiono? - Molly Weasley spojrzała na nią znad magazynu Czarownica.
- Niestety nie mam czasu, ale dziękuję i dzień dobry - uśmiechnęła się do teściowej i w pośpiechu zaczęła nakładać kurtkę i buty - Nie czekajcie dziś na mnie, przenocuję u Harry'ego. Do zobaczenia - wyszła szybko z Nory i aportowała się.
- Znowu? - pani Weasley zmarszczyła brwi - Ona przecież już tam dziś spała.
- Kochanie, wiesz przecież że ona tam pracuje, musi być po wszystkim bardzo zmęczona i nie dziwię się, że woli się przespać tam - Artur pocałował swoją żonę w policzek i wrócił do przeglądania magazynu dla majsterkowiczów, który zaprenumerowała mu synowa.
- Nie podoba mi się to - Molly zamaszystym ruchem różdżki wyłączyła ogień pod garnkiem, w którym podgrzewała się zupa pomidorowa z ryżem, tak jak lubił Ron. - Za mało czasu spędza w domu.
- Ron też spędza mnóstwo czasu poza domem.
- A co miałby tu niby robić skoro jego żona wiecznie pracuje? Rozumiem, że ma odpowiedzialną pracę, ale jakieś granice muszą być, Ron to bardzo przeżywa. W dodatku Harry woła ją do tych swoich aurorów, jakbyś się czuł gdybyś musiał swojej żony nad ranem szukać w domu przyjaciela? - odłożyła na stolik gazetę i spojrzała na męża z wyrzutem - Mógłbyś porozmawiać o tym z Harrym, niech znajdzie jakiegoś innego zaufanego magomedyka.
- Ja? Ależ kochanie, to są sprawy młodych i nie powinniśmy się w to wtrącać - Artur wyglądał na zakłopotanego i odrobinę skulił się w swoim krześle.
- Oczywiście, jak zawsze postanawiasz zostawić takie sprawy mi - zaperzyła się.
- Molly...
- Nie, mój drogi. Ja tak tego nie zostawię, nie doczekamy wnuków jeśli ona będzie tak pracować. Trzeba z nimi poważnie porozmawiać.

~*~

Weszła niepewnie do sypialni Regulusa na Grimmauld Place i pierwszym, co zobaczyła, był Harry spacerujący w kółko po pokoju. Mierzwił nerwowo włosy i mamrotał coś do samopiszącego pióra, co brzmiało jak "konieczność dorwania kreta", "powyrywam nogi z tyłków" i inne, nie mówiące jej nic konkretnego urywki zdań. Gestem ręki zaprosił ją do środka, wyrwał pióru spod stalówki pergamin i podał go niewielkiej płomykówce, czekającej spokojnie na parapecie okna. Wrzucił do kominka garść zmiętych w kulki papierów i spalił je szybkim zaklęciem. Wyglądał okropnie, w ciągu całego dnia nawet się nie przebrał, nie wspominając już o ogoleniu czy uczesaniu włosów, które teraz sterczały mu we wszystkich kierunkach, a cienie pod oczami wskazywały na to, że nawet na chwilę się nie zdrzemnął.
- Witaj Harry - uśmiechnęła się - Powinieneś się przespać, ja się nim teraz zajmę.
- Próbowałem, ale mam za dużo na głowie, poczekam aż padnę. Stworek przelewituje mnie do sypialni, to już umówione - wyszczerzył się w uśmiechu i usiadł na biurku.
Podeszła do łóżka i zaczęła rzucać zaklęcia diagnostyczne uważnie obserwując mgłę, która zaczęła się unosić nad rannym.
- Obudził się? – spytała, wyjmując z torby potrzebne eliksiry.
- Nie. Czasem coś jęczy albo krzyczy, kilka razy też wściekle warczał, ale nic poza tym. Skąd to masz?! - wytrzeszczył w zdumieniu oczy, widząc jak Hermiona wyciąga z malutkiej torebki stojak na kroplówki, przenośną lodówkę i wenflony.
- Ja... - zarumieniła się lekko - pożyczyłam z mugolskiego szpitala godzinę temu, to bardzo dobry sposób na uzupełnienie płynów. Wykłócam się o jego wprowadzenie z dyrekcją Munga już od dawna.
- Pożyczyłaś? - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Wydawało mi się, że zależy ci na tym, bym go wyleczyła - mruknęła pod nosem, a jej rumieniec pogłębił się znacznie - Bądź tak dobry i zorganizuj coś do jedzenia i może jakąś kawę.
- Jasne - wyszedł szybko z sypialni, by jej nie przeszkadzać. Wrócił po półgodzinie niosąc tartę ze szpinakiem, pleśniowym serem i orzeszkami piniowymi, którą Hermiona ubóstwiała, przetransmutował biurko w stół i zaczął nakrywać do posiłku.
- Powinno być z nim dobrze - powiedziała po chwili, siadając w jednym z foteli - Drań ma silny organizm i wolę walki, nie wiem co go tak napędza, ale uratowało mu to życie - sięgnęła po sztućce - Smacznego.
Jedli w ciszy. Kiedy obydwoje zaspokoili głód, Hermiona sięgnęła po filiżankę z kawą i upiła łyk.
- Powiedz mi więc Harry - zaczęła spokojnie, patrząc badawczo na przyjaciela - co w twoim domu robi Malfoy?
Mężczyzna nerwowo zmierzwił dłonią włosy. Wiedział że nie uniknie tej rozmowy, ale widząc ostre spojrzenie przyjaciółki wcale nie miał na tą dyskusję ochoty. Zebrał się jednak w sobie, by odpowiedzieć i w tym momencie dobiegło ich ciche:
- Kurwa...

~*~

Wszystko go bolało, od cebulek włosów po paznokcie u stóp.
Jeśli tak wygląda śmierć, to zaczynam rozumieć Czarnego Pana. Skubany musiał wiedzieć, że to wcale nie jest słodki niebyt, a raczej koszmar ciała.
Rozchylił z wysiłkiem powieki, ale cały obraz mu się zamazywał i widział tylko jakieś biało-szare plamy.
Gdzie ja, na Salazara, jestem?
- Kurwa... - wychrypiał i z wysiłku zamknął znów oczy.
Zdusił jęk bólu i nagle poczuł delikatną, chłodną dłoń na swoim czole. Wciągnął chciwie lekki, orzeźwiający aromat trawy cytrynowej. Zakasłał, kiedy jego płuca zareagowały ostrym bólem na nadmiar powietrza.
Kobieta... zdążył jeszcze pomyśleć, zanim na powrót stracił przytomność.

~*~

betowała Witch, której bardzo dziękuję za jej niewyczerpane pokłady cierpliwości

~*~

bardzo proszę Was o komentarze, to dla mnie niezwykle ważne

~*~

na dole bloga zamieściłam możliwość subskrypcji; ja więcej o notkach informować nie będę