poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 9

na wstępie chciałabym bardzo podziękować za komentarze Cornelii Grey, J., Fugax, Syntii Black, Irlandce i pewnej Anonimowej osobie, która się nie podpisała 
Wasze słowa są dla mnie niezwykle ważne i wartościowe

~*~

Harry całą noc spędził w fotelu stojącym przy oknie, wpatrując się w nocne, zachmurzone niebo. Próbował jak najlepiej przygotować się do dzisiejszego dnia, wymyślić jak najwięcej trafnych i przekonywujących argumentów. Zdawał sobie sprawę, że od tej jednej rozmowy zależało naprawdę wiele. Jednak nie czuł się do niej przygotowany. Nie był przygotowany.
Zmierzwił nerwowo włosy i wyłączył budzik, zanim jego irytujący dźwięk obudził pozostałych domowników. Nie miał dzisiaj ochoty na swoją ulubioną poranną rozrywkę, którą nazywał "drażnieniem Malfoya" - szczęściarza, który planowo wstawał kwadrans po Harrym, a praktycznie w momencie, w którym miał dosyć i oznajmiał to światu dosadnym "Potter! wyłącz tego cholernego wyjca!". Tego ranka jednak nie tylko Draco gościł w jego domu i Harry miał szczerą, naiwną nadzieję, że Hermiona chociaż dzisiejszego dnia nie będzie wyglądała jak niewyspane, zapłakane nieszczęście. Nie zniósłby tego ponownie.
Zdawał sobie sprawę, że Hermiona i Ron mają problemy, że Ronprzesadza z alkoholem, ale nie miał pojęcia, że jest aż tak źle. Hermiona dobrze to ukrywała, a może to on nie chciał tego zauważyć? Może odwracał wzrok, bo łatwiej było nie widzieć, udawać że się nie zauważa, sygnały ostrzegawcze nazywać niegroźnymi incydentami? Przecież sam, świadomie, nie mówił Ronowi o wielu sprawach, nie ufał mu już na tyle by opowiadać o pracy, w której odpowiedzialny był za zdrowie i życie innych osób, więc dlaczego łudził się, że w innych sprawach Ron jest taki jak kiedyś? Dobry, odważny, honorowy, szczery... Dlaczego nie zainteresował się bardziej? Dlaczego udawał, nie dostrzegał, że życie dwojga z najbliższych mu osób zamienia się w koszmar? Dlaczego nie pomógł?
Jęknął. Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Za mało.
Powlókł się do łazienki. Był rozczarowany, zestresowany i cholernie wściekły na siebie. Obawiał się tej rozmowy. Przemył twarz wodą i sięgnął po szczoteczkę do zębów bez nadziei, że przy jej pomocy pozbędzie się niesmaku, który tkwił w nim od paru dni.

Przez cały wieczór brakowało mu Rona, ale i tak się nieźle bawił. Miał wokół siebie szczęśliwych przyjaciół, udało mu się bezboleśnie wprowadzić Draco do towarzystwa i nie mógł się doczekać kiedy wypróbuje najnowszy gadżet do miotły, który sprezentowała mu Ginny - VR* miał sam sterować miotłą, jeśli jej właściciel nie byłby w stanie osobiście jej bezpiecznie prowadzić. Kojarzyło mu się to z mugolskim autopilotem.
Kiedy zegar zaczął wybijać drugą nad ranem, a jego impreza urodzinowa chyliła się ku końcowi, Harry, siedząc przy szachownicy, kłócił się z gońcem próbującym wmówić mu, że ostatnia rozegrana przez niego partia była na żenująco niskim poziomie. Neville przysypiał z głową na kolanach Luny, bawiącej się robieniem im oryginalnych drinków, które ukradkiem wylewali do doniczek (nie przejmując się czy rośliny przetrwają taką polewkę, jeśli miały ginąć kwiatki lub oni to bez mrugnięcia okiem wybierali kwiatki). W drugiej części pokoju, w fotelach, siedzieli Ginny z Draconem. Panna Weasley kończyła mu właśnie opowiadać zabawną anegdotkę, z menadżerem zespołu Okrutni Czarownicy w roli głównej, nie zwracając zupełnie uwagi na jego ponurą minę i oczy utkwione w innym punkcie salonu. Jego uważne i zamyślone spojrzenie skupione było na Hermionie, siedzącej na poduszce przed kominkiem. Bawiła się kieliszkiem z niedopitą resztką wina, wpatrując się w powoli dogasający ogień. Była nieobecna myślami i smutna.
Ten spokojny obrazek przerwało łomotanie do drzwi.
- Przyszedł pan Weasley - poinformował Stworek nawet nie próbując ukrywać swojej zdegustowanej miny.
- Taa...ja... przecież mnie poznają, no nie? - Ron wszedł, a raczej wtoczył się do salonu z butelką whisky w jednej ręce i czymś, co przypominało bukiet czerwonych róż, którym ktoś kilka razy walnął w ścianę, w drugiej. - Sto lat Harry! Twoje zdrowie! Obyś się otruł znajomością z gadami!
Harry pamiętał swój szok, swoje przerażenie i ciszę brzęczącą mu w uszach, która nagle zapadła w salonie. Zdawało się(,) że cały wszechświat wstrzymał oddech na ten krótki moment.
Jak w transie obserwował Rona podchodzącego do Hermiony.
- Wracamy do domu... - czknął i przytrzymał się kominka, próbując zachować równowagę. Pozostałość bukietu wpadła w ogień.
- Nie, Ron, ja nie wracam. - spuściła głowę i pokręciła nią. Nie trzeba było jej dobrze znać, by zorientować się jak bardzo się wstydzi i marzy o tym, by stąd uciec.
- Wracasz, i to już... - złapał ją za rękę i podciągnął do góry, jak lalkę, z zaskakującą siłą, której Harry nie spodziewałby się po osobie w tym stanie.
- Zostaw ją Weasley - zimny głos Malfoya sprawił, że Harry aż podskoczył, wyrwany z otępienia.
- Nie wtrącaj się gadzie, zabieram swoją żonę do domu. - postąpił krok w kierunku wyjścia, ale Hermiona z całych sił zaparła się nogami. Nie chciała z nim iść. - Powiedziałem idziemy! - szarpnął nią mocniej w swoją stronę.
- Ron, opanuj się - Harry podszedł do niego i na siłę odczepił od zrozpaczonej Hermiony - Położysz się, odpoczniesz, jutro...
- Nie! Zabieram ją stąd! - odrzucił butelkę w bok i spróbował odepchnąć Harryego, który zagradzał mu drogę do żony - Ty choler...
Nie skończył, padł na podłogę bez ruchu.
- Po kłopocie. - mruknął Malfoy chowając różdżkę do kieszeni - Zabierz go stąd Potter, a ty - spojrzał na skrzata - przygotuj jej gościnną sypialnię. - wstał, spokojnym, nonszalanckim ruchem nałożył marynarkę i wyszedł z pomieszczenia.
Harry nie lubił, kiedy Draco wpadał w ten swój arystokratyczno - rozporządzający ton, ale tym razem był mu wdzięczny, bo to postawiło jego samego do pionu.
Przeniósł wzrok ze spetryfikowanego Rona, którego oczy pałały wściekłością, na Hermionę.
- Zostaniesz tutaj. - bardziej oznajmił niż spytał i nie czekając na jej odpowiedź sięgnął po różdżkę, kierując ją w stronę leżącego przyjaciela - Vingardium Leviosa. Zabiorę go do domu, musi... - westchnął, mierzwiąc nerwowo włosy - musi odpocząć.
- Idę z tobą! - oczy Ginny ciskały gromy - I powiem temu durniowi, co o nim sądzę.
Luna zepchnęła, mało delikatnie, głowę Nevillea z kolan i wstała.
- Zajmiemy się nią. - przytuliła do siebie Hermionę – Chodź, napijesz się herbaty, z miodem i z cytryną. No chodź...

Wspomnienie zataczającego się Rona bolało, powodowało poczucie winy i niemocy. Harry wziął dziś dzień wolny, żeby zajrzeć do Nory, bo miał nadzieję, że jego przyjaciel zdążył już przemyśleć parę kwestii. Znaleźli dla niego z Ginny, a prawdę powiedziawszy ona znalazła, Czarodziejski Ośrodek Terapii i Uzależnień. COTiU miał swoją siedzibę w Acoma Pueblo, więc Ron miałby tam możliwość anonimowo i spokojnie dojść do siebie. Odwiedzaliby go, teleportacja pomiędzy kontynentami była trudna, ale nie niemożliwa. Nauczyliby się.
Harry unikał myślenia o piciu Rona jako o chorobie, wtedy musiałby przyznać, że jego przyjaciel jest alkoholikiem, a tego nie chciał. Wzdragał się na samą myśl.
Dziś musiał po prostu przekonać Rona, by zgodził się na pobyt w COTiU. Chciał to zrobić bez Hermiony, która i tak była strzępkiem nerwów, co teraz widzieli już wszyscy, pomimo jej złudnego przekonania, że świetnie udaje jej się to ukryć.
Cały jego plan na dziś to była jedna, jedyna rozmowa. Dlaczego więc czuł się tak jakby czekał go dzień pracy przy sprzątaniu smoczego łajna?
Wypluł pastę do zlewu, przepłukał usta i nałożył okulary. Marzył o tym, by wejść do łóżka, nakryć się kołdrą i przeczekać ten czas. Poczekać, aż wszystko samo się rozwiąże. Doskonale jednak wiedział, że to tylko pobożne życzenia.
Marząc o tym, zszedł do kuchni i poprosił Stworka o kawę, a najlepiej o cały jej dzbanek.

~*~

Promienie porannego słońca rozświetlały pomieszczenie, drgając w kryształach żyrandolu, przenikając przez płatki białych lilii i drażniąc Dracona Malfoya, rozpartego wygodnie na popielatej, skórzanej sofie.
- Możesz zasłonić te cholerne okna? - warknął mrużąc oczy.
- Mówi się "proszę"... - zagruchała słodziutko.
Skrzywił się i rzucił jej ostre spojrzenie, na co zachichotała i pstryknęła palcami, a szyby natychmiast pokryły się pudrową, matową tkaniną, przepuszczającą tylko niezbędną ilość światła.
- Draco, skarbie, czy ty naprawdę musisz użalać się nad sobą w godzinach mojej pracy i to w dodatku w mojej kancelarii? To psuje mój image, zapewniam cię. - obrzuciwszy go krytycznym spojrzeniem, w którym kryły się iskierki sympatii i rozbawienia, ruszyła w stronę drzwi.
Przymknął oczy, by przez chwilę wsłuchać się w stukot jej kilkunastocentymetrowych szpilek na hebanowym parkiecie. Uspokajał go.
- Nie użalam się. - mruknął i zaciągnął się papierosem.
Roześmiała się.
- Nie? A jak nazwiesz swoje jęczenie, marudzenie i powtarzanie jakie to wszystko jest "cholernie wkurzające"? - uchyliła drzwi - Arturze przynieś nam kawę. - poleciła swojemu asystentowi.
- Nazwałbym to przytaczaniem faktów.
Stłumiła chichot. Niektóre jego pozy bawiły ją niezmiennie od momentu ich poznania. Wróciła na swój fotel i rozsiadła się wygodnie.
- Dobrze, przytocz mi więc te fakty, które uznałeś za tak ważne, by przedstawić mi je akurat w momencie, w którym miałam klienta. Ważnego klienta. - podkreśliła.
- Odwołałaś spotkanie.
- Bo mnie o to prosiłeś.
- Nie prosiłem.
Przewróciła oczami. Kolejne słówko, którego Malfoyowie nie używali w stosunku do własnych czynności. To ich „proszono", oni „oczekiwali", „żądali", „wymagali"... Trochę ją to irytowało, ale cóż... każdy ma jakieś przywary, a pochylanie się nad tymi błahymi było, w jej mniemaniu, po prostu męczące i niepotrzebne.
- Wejdź Arturze! - zawołała po usłyszeniu cichego, nienachalnego pukania. Otworzyły się drzwi i do gabinetu wlewitowała srebrna taca z dwiema filiżankami kawy, cukiernicą i mlecznikiem. Opadła bezszelestnie na stoliku.
Draco wziął filiżankę i przyjrzał się uważnie delikatnej porcelanie, ręcznie malowanej w niebieskie i złote kwiaty. Mógł się założyć, że jest to prawdziwe złoto.
- Nowa zdobycz?
Uśmiechnęła się. Tylko on potrafił docenić jej pasję do starej porcelany i zauważyć nowe perełki w kolekcji.
- Tak, to Łomonosow z lat 40.
- Ładna.
Westchnęła. Gdyby jeszcze umiał je podziwiać.
- Czego właściwie ode mnie oczekujesz, Draco? - spytała po chwili ciszy, w trakcie której obydwoje delektowali się smakiem i aromatem napoju.
- Cholerny Weasley popsuł mi szyki, spodziewałem się, że jego doszczętny upadek nastąpi za jakiś miesiąc. - zmarszczył niezadowolony brwi - W każdym razie, Potter z Ginny znaleźli dla niego jakiś ośrodek odwykowy w Stanach, co oczywiście mi nie odpowiada, Wiewiór w roli ofiary utrudniłby sprawę.
- Nie wydajesz się być tym specjalnie przejęty.
- Jestem po prostu spokojny, Weasley się na leczenie nie zgodzi. Wracając jednak do sedna naszej rozmowy - mam pewien plan i chcę, żebyś powiedziała co o nim sądzisz.
- Czy to nie ty przypadkiem powtarzasz, że jeśli miałabym rozśmieszyć boga to wystarczy, że opowiem mu o swoich planach**? - zapaliła papierosa i wydmuchała dym w jego kierunku. Zmarszczył nos.
- Daruj sobie, El, nie mam nastroju na twoje wredne szpile.
- Które uwielbiasz... - zamruczała.
- Nie dzisiaj. - warknął. Niemniej osiągnęła tyle, że lewy kącik jego ust uniósł się w górę w ironicznym uśmiechu, który tak lubiła. - Dziś potrzebuję twojego kobiecego spojrzenia na całą tę sytuację.
Zgasiwszy papierosa zmarszczyła w zamyśleniu brwi, przez dłuższą chwilę wpatrywała się w bukiet lilii, który jej przyniósł.
- No dobrze, czyli jesteśmy na etapie, w którym nadal jesteś ostatnią osobą, u której Granger poszuka pocieszenia.
Skinął głową.
Uśmiechnęła się do siebie. Planowanie intryg było zabawne i przyjemne, czekało ją miłe przedpołudnie.

~*~

Opuściła sypialnię dopiero, kiedy usłyszała drugie trzaśnięcie drzwi frontowych. Znaczyło to, że obaj mężczyźni nareszcie wyszli. Każdego innego dnia skarciłaby ich w myślach za spóźnianie się do pracy, ale nie dziś, dziś odetchnęła, że nareszcie jest sama. Może nie było to grzeczne ani miłe, ale naprawdę nie miała ochoty nikogo oglądać. Tym bardziej, kiedy miała do wyboru zmartwionego Harry'ego, chodzącego wokół niej na paluszkach z miną pełną poczucia winy, lub Malfoya, krążącego jak chmura gradowa i wyładowującego swoją irytację na wszystkich wokół, nie wyłączając portretów, które czasem wykazywały brak instynktu samozachowawczego i odważały się zwrócić się do niego z jakimś zagadnieniem.
Usiadła przy stole w kuchni i sięgnęła po kubek z kawą, który przygotował dla niej Stworek. Nie było mowy o pomyłce - Harry pijał kawę z mlekiem z bordowego kubka w złote znicze, Malfoy tylko i wyłącznie z ciemnogranatowej filiżanki kawę tak mocną, że nie jeden koneser odmówiłby jej wypicia. Harry wspomniał jej wczoraj, że sprezentowała mu ją jakaś Eliza w zamian za pomoc Draconowi, niemniej jednak filiżanki tej używał tylko Malfoy. W związku z powyższym, nie miała cienia wątpliwości, że napój podany w różowej filiżance był przeznaczony dla niej.
Upiła łyk, dziękując w duchu za zaklęcia utrzymujące świeżość i temperaturę.
Usiadła przy kuchennym stole i położyła przed sobą dwa arkusze pergaminu. Na jednym z nich w górnym, lewym rogu widniał minus, na drugim arkuszu w tożsamym miejscu narysowała plus. Wzięła w dłoń orle pióro i odetchnęła głęboko, w myślach licząc do dziewięciu. Miała dziś dzień wolny, pierwszy urlop na żądanie w całej jej karierze zawodowej, żeby wszystko przemyśleć, przeanalizować i zdecydować się na podjęcie konkretnych działań. Trzy dni chowania się na Grimmauld Place, uciekania w pracę, płaczu w poduszkę i udawania twardej kobiety, której ta sytuacja specjalnie nie poruszyła, kompletnie ją wymęczyły. Potrzebowała planu.
Uśmiechnęła się ponuro. Zamierzała właśnie rozłożyć swoje małżeństwo, siebie i Rona, na czynniki pierwsze, zapisać wszystko dokładnie, przyznać punkty, podliczyć i...
Westchnęła, nie mając pojęcia co zrobi z tym później. Zdawała sobie sprawę, że większość czarodziejów uznałaby to, co właśnie zamierza zrobić, za idiotyczne, zbędne i wyrachowane. Niemniej jednak ona tego potrzebowała, systematyzacji, konkretów, szerszego spojrzenia, bo w tym momencie jedyne co widziała to swój ból, rozczarowanie, złość i wstyd, a w świecie skurczonym do takich emocji łatwo było zwariować.



*Viam Repono
**Woody Allen

~*~

betowała Witch - dziękuję kochana 

~*~

osoby, które chcą być informowane o nowych rozdziałach bardzo proszę o zostawienie informacji w zakładce powiadomienia, to bardzo ułatwi nam życie 

~*~

bardzo Was proszę o komentarze, są niezwykle ważne dla osoby, która ma przeświadczenie, że czego się nie dotknie to zawali

pozdrawiam Was ciepło 
atramaj

sobota, 1 listopada 2014

rozdział 8

czy mam coś na swoje usprawiedliwienie? parę rzeczy, ale nie zmienia to faktu, że zawaliłam i 
przepraszam
jeśli ktoś jednak będzie chciał to dalej czytać to ja będę pisała, po prostu

~*~

Nie znosiła płakać. Czuła się w tych momentach jak słaba, bezradna dziewczynka, a wszak była już dorosłą kobietą, która powinna panować nad swoimi emocjami i życiem. Zwłaszcza życiem. Wyciszyła pokój zaklęciem, nie chciała ryzykować by ktokolwiek usłyszał jej płacz - Harry miałby kolejny powód by wodzić za nią zmartwionym wzrokiem. Co gorsza, mógł ją usłyszeć Malfoy, którego sypialnia sąsiadowała z jej pokojem. Zdecydowanie nie zamierzała dawać mu powodów do kierowania złośliwych uwag pod swoim adresem, czy to dotyczących jej czy Rona. Fakt, iż Ślizgon do tej pory powstrzymywał swój gadzi język nie uspokajał jej, mogła się założyć o wszystkie swoje księgi, że jej płacz sprowokowałby go do poczęstowania jej jakąś soczyście jadowitą uwagą.
Okryła się szczelniej kołdrą i zamknęła oczy w bezskutecznej próbie zatrzymania nielicznych,ale nieustępliwych łez cisnących jej się do oczu.


Podjęła decyzję. Wzięła głęboki, uspokajający oddech i odezwała się najspokojniej jak umiała.
- Pamiętasz, że jutro idziemy do Harryego? - po chwili ciszy obróciła się na bok i spojrzała na męża, który uparcie wpatrywał się w sufit – Ron... słyszysz co do ciebie mówię?
- Nigdzie nie idziemy. - założył ręce za głowę i zamknął oczy - Śpij.
- Przecież to planowaliśmy z Luną, Ginny... - ugryzła się w język, widząc jak na jego twarz wstępują rumieńce złości.
- Powiedziałem już, że nigdzie się nie wybieram. - burknął ze złością i obrócił się do niej plecami.
Dotknęła delikatnie jego ramienia.
- Ron... Harry ma jutro urodziny...
- Nie obchodzi mnie to. Śpij!
Westchnęła. Był zły, więc dalsze próby perswazji nie miały najmniejszego sensu. Zdmuchnęła świecę i owinęła się szczelniej swoją kołdrą.
Od dnia, w którym Ron przeczytał felerny artykuł Skeeter i zapoznał się z treścią wywiadu Ginny minął już tydzień, ale sytuacja w Norze dalej była napięta. Każda wzmianka o Harrym lub Ginny kończyła się upartym milczeniem Molly i wściekłymi warknięciami Rona - wobec czego Artur całymi dniami przesiadywał w szopie przy swoich mugolskich rupieciach, a Hermiona trzymała język za zębami i starała się nie rzucać w oczy.
Przewróciła się na drugi bok i poprawiła poduszkę, która wydawała się jej bardzo niewygodna.
- Szach mat - uśmiechnął się z zadowoleniem, po raz któryś z kolei ogrywając Seamusa i poklepał go po plecach - nie martw się chłopie, w końcu to ja wygrałem w szachy z olbrzymami. - dopił whisky ze szklanki i spojrzał na Hermionę, która właśnie weszła do salonu - Wybierasz się dokądś?
- Do Harryego, ma dziś urodziny. Przypominałam ci wczoraj.
Z twarzy Rona znikł zadowolony uśmiech, na którego miejscu pojawił się grymas złości.
- Co?! Mówiłem ci, że nigdzie nie idziemy. - podszedł do niej krzyżując ramiona - On mieszka z tym czystokrwistym dupkiem, Hermiono, kto jak kto, ale ty powinnaś go nienawidzić najbardziej. Mam ci przypomnieć, ile lat nazywał cię szlamą, drwił z ciebie i ile razy przez niego płakałaś w szkole?
- To było dawno Ron, Harry uważa...
- Harry najwyraźniej zapomniał jaka to zawszona świnia. - otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale uciszył ją ostrym gestem ręki - Zapomniałaś już w czyim domu cię torturowano?
Kątem oka zobaczyła jak Seamus wycofuje się do kuchni.
- Nie zapomniałam, ale z łaski swojej mógłbyś mi tego nie przypominać.
- Ja ci to przypominam? A jego tleniona gęba nie będzie ci tego przypominać?!
Zgrzytnęła zębami z bezsilnej złości.
- Ron, ja idę do Harry'ego i dla Harry'ego, a nie do Malfoya. Chcę się zobaczyć z przyjaciółmi, naszymi przyjaciółmi... - jej irytacja zaczynała osiągać apogeum, toczenie bezowocnych dysput nie było jej ulubionym zajęciem, a ostatnio robiła to zdecydowanie zbyt często. Nie wspominając już o tym, że wolałabym nie musieć podchodzić do swojego mężczyzny jak do dziecka, któremu trzeba wszystko tłumaczyć po milion razy.
- To nie są nasi przyjaciele odkąd zaczęli się prowadzać z tą fretką! Zdrajcy i tyle.
- Nie bądź dzieckiem, Ron. Nikt się z nikim nie prowadza. - fuknęła ze złością - Wychodzę, a ty rób sobie co chcesz!
- Powtarzam ci jeszcze raz, nigdzie nie idę. I ty też nie! - wyrwał jej z ręki torebkę.
Zachłysnęła się ze złości. Jak on śmie?!
- Nie pójdę? Nie będziesz mi rozkazywał Ron! I wiesz co? Będę się świetnie bawić! Odpocznę sobie od ciebie i tych twoich żałosnych pijackich wybuchów!
Następne minuty pamiętała jak przez mgłę.
- Zamknij się! - jego ostry krzyk, grymas wściekłości. Zamachnął się i uderzył. Poczuła piekący ból na policzku. Oboje zamarli na parę sekund, wpatrzeni w jego uniesioną dłoń jak w obce, nieznane zjawisko, które nie miało się wydarzyć, nie mogło się wydarzyć, a jednak się wydarzyło. Ocknęła się pierwsza. Wzięła głęboki haust powietrza, wyrwała mu torebkę i uciekła.
- Miona, ja nie chciałem, nie chciałem. Miona! - słyszała jak ją woła, ale nie odwróciła się. Tuż za bramką teleportowała się w pierwsze miejsce jakie jej przyszło na myśl.
Noc była gorąca, ale jej wydawało się, że ściął mróz. Dłonie jej drżały, ustami ledwo łapała powietrze, a na skórę wystąpiła gęsia skórka. Przymknęła powieki, wzięła głębszy, uspokajający oddech i policzyła w myślach do dziewięciu, wypuściła powietrze ustami i otworzyła oczy. Wystarczyło jej jedno spojrzenie, by zorientowała się gdzie jest. Stała przed domem, w którym się wychowała, który w myślach nazywała "domem rodziców" pomimo, że należał teraz do jakiejś nieznanej jej rodziny. Widziała przez okno w salonie, że właśnie zasiadają do kolacji, dwójka dorosłych i troje małych dzieci. Patrzyła jak siadają do stołu, podają sobie potrawy, rozmawiają...
- Przepraszam czy coś się pani stało? - wzdrygnęła się, kiedy czyjś głos wyrwał ją z zamyślenia.
- Nie, nic, dziękuję. - nie spojrzała na człowieka, który do niej mówił. Nie chciała jego pytań, troski, pomocy. Odwróciła się w przeciwnym kierunku i szybkim krokiem ruszyła w głąb ulicy. Poczuła na policzkach ślady po łzach, zagłębiona w myślach nie zdawała sobie sprawy z tego, że płacze. Sięgnęła do torebki po chusteczkę, jej dłoń natrafiła na nieduże pudełko, które parę dni temu pieczołowicie owijała prezentowym papierem.
Urodziny Harry'ego. Westchnęła. Przeszła jej ochota na świętowanie, ale z drugiej strony co miała zrobić? Nie zamierzała wracać do Nory. Co prawda miała jeszcze Muszelkę, ale co by jej to dało? Siedziałaby tam sama, płakała i pogrążała się w pesymistycznych rozważaniach zapijanych dużą ilością wina, co nie byłoby ani owocne ani potrzebne.
- Skoro i tak zamierzam się upić, to już lepiej na wesoło, wśród ludzi. - mruknęła pod nosem.
Wytarła dokładnie twarz wilgotnymi chusteczkami, by zmyć wszelkie pozostałości po łzach i rozmazanym makijażu. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, teleportowała się na Grimmauld Place 12.
Zapukała.
- Panienka Hermiona... - skrzat skłonił się, po czym spojrzał na nią uważniej - Czy Stworek może w czymś pomóc panience?
- Nie powiadamiaj Harryego, że jestem, chcę mu zrobić niespodziankę. - uśmiechnęła się do skrzata i weszła do środka. Z salonu dobiegały głośne wybuchy śmiechu i zapewne już po raz któryś śpiewane "sto lat". Swoje pierwsze kroki skierowała do kuchni, chcąc najpierw głębiej odetchnąć, by nie wzbudzić w przyjaciołach żadnych domysłów. Wolała swoje domowe sprawy załatwiać sama. Postanowiła nie zapalać lamp, by nie przykuć na razie niczyjej uwagi.
- Lumos – szepnęła. - Sięgnęła do zamrażalnika w poszukiwaniu jakichś mrożonek, ale jedyne co znalazła okazało się być butelką wódki. „Oczywiście, czego ja się spodziewałam po lodówce Harryego? Jak się nie ma co się lubi..." Wyjęła ją z zamrażalnika i przyłożyła sobie do policzka. Nie była zbyt dobra w zaklęciach makijażowych, wolała więc powstrzymać ewentualnego siniaka zanim się pojawi używając starych, mugolskich sposobów. Co prawda mogła użyć zaklęcia, ale często przyzwyczajenia z dzieciństwa wygrywały. Podskoczyła, kiedy nagle rozbłysło światło.
- Granger? - stojący w progu mężczyzna przyglądał jej się ze zdziwieniem i uwagą. Po chwili, przez jego twarz, prawie niedostrzegalnie, przemknął grymas złości.
"Cóż, na pewno nie cieszy go towarzystwo szlamy."
- Zmieniłam nazwisko, Malfoy, teraz nazywam się Weasley. - warknęła,na co on uniósł tylko krytycznie brew.
"Rzeczywiście, obiło mi się o uszy, że popełniłaś w swoim życiu karygodny błąd." - jego słowa z balu ministerstwa powróciły do niej jak bumerang. Potrząsnęła głową odganiając je i spojrzała na niego ostro.
- I na co się gapisz, Malfoy?
W odpowiedzi uniósł lewy kącik ust w ironicznym uśmiechu i zmierzył ją niespiesznie wzrokiem. Zdała sobie sprawę, że musi wyglądać co najmniej śmiesznie stojąc po ciemku w kuchni przyjaciela i przyciskając do twarzy butelkę wódki.
- Postanowiłam nadgonić, nie chcę zostać w tyle - mruknęła, odkręciła zakrętkę i dzielnie wypiła duży łyk. Zakrztusiła się.
- Draco, co z tą flaszką?! - głos Ginny wskazywał wyraźnie na sporą ilość wypitego alkoholu. Hermiona, zadowolona z nadarzającej się okazji opuszczenia kuchni bez kolejnych, śmiesznych tłumaczeń zakręciła butelkę i wyprostowała się dumnie.
- Ja im zaniosę. - ruszyła w kierunku salonu nie zaszczycając go nawet spojrzeniem - Co...?! - zaprotestowała, kiedy zabrał jej butelkę.
- Myślę, że najpierw chciałabyś pójść do łazienki, Granger. - jego głos był spokojny, ale stanowczy i sama nie wiedząc dlaczego, posłuchała go.
"Czemu nie wpadłam na to, żeby przyjść najpierw tu i za jakie grzechy musiałam spotkać akurat jego?! Chociaż może to i lepiej... jego to nie obchodzi, a inni by pytali."
Westchnęła i przyjrzała się ponownie swojemu odbiciu w lustrze. Jej policzek zaczynał się robić fioletowy, ślady tuszu po tym jak płakała były rozmazane po całej twarzy i, o zgrozo, po koszuli, a z jej misternego koka wystawało o wiele za dużo pasm. Umyła twarz i w skupieniu rzuciła zaklęcie makijażowe. Przyjrzała się krytycznie efektowi. Był zadowalający, co prawda rzęsy się odrobinę posklejały, ale najważniejsze było to, że siniak nie był widoczny. Teraz włosy... Rozpuściła je i za pomocą różdżki próbowała jakoś ujarzmić. Ku jej rozpaczy - z mizernym skutkiem, loki układały się jak chciały i w żaden sposób nie mogła z tym nic zrobić. Machnęła więc na nie ręką, była przecież wśród przyjaciół, a Malfoy chyba wyrósł już z kpin na temat jej wyglądu. Koszulę złożyła w kostkę, położyła na koszu na brudną bieliznę i spokojnym krokiem poszła do salonu.
- Wybaczcie spóźnienie, zatrzymali mnie w pracy.
Uśmiechnęła się szeroko. Widok przyjaciół poprawił jej nastrój i, przynajmniej na parę chwil, odegnał złe myśli.
- Wszystkiego najlepszego Harry, spełnienia marzeń. - przytuliła solenizanta, udając, że nie dostrzega pełnego nadziei spojrzenia, które Harry posłał w kierunku drzwi.
- Ron oczywiście nadal obrażony? - wypaliła Ginny, przytulając ją.
- Przejdzie mu, zobaczycie. - Luna wyplątała się z objęć mocno wstawionego Nevillea i zabrała się za robienie Hermionie drinka, mieszając sok pomidorowy z jabłkowym i wlewając do nich dużą ilość wódki.
- Świetnie cię widzieć, zastanawiałam się już czy nie wybrać się do Nory i nie wyrwać cię z zaborczych ramion mojego braciszka - Ginny objęła ją mocniej - wyglądasz świetnie. - szepnęła i roześmiała się, widząc rumieniec na twarzy przyjaciółki.
- Pobrudziłam koszulę - wymamrotała zawstydzona, wiedząc, że przyjaciółka mówi o topie, który miała na sobie, a który w zamierzeniu miał po prostu uniemożliwiać prześwitywanie głównej części jej garderoby.
- I dobrze się stało, nareszcie się jej pozbyłaś. Czego się napijesz? - spytała, ukradkiem wlewając twórczość Luny do stojącego nieopodal kaktusa.
- Wina, poproszę. Witaj Neville. - uśmiechnęła się, kiedy skłonił jej się przesadnie dwornie.
Nie zdawała sobie sprawy z badawczego spojrzenia, którym omiotły ją stalowe oczy mężczyzny stojącego w cieniu pokoju ze szklanką whisky w dłoni.


Spojrzała w lustro stojące obok łóżka. Na swoje czerwone, podpuchnięte oczy, szare cienie pod nimi i drżące usta. Spojrzała prosto w swoje oczy. Miała dosyć. Już wystarczająco długo użalała się nad sobą.
- Koniec z tym, rozumiesz? Koniec.
Poszła do łazienki wziąć zimny prysznic.

~*~

betowała niezastąpiona Witch, dziękuję kochana i życzę zdrowia

~*~
będę wdzięczna za każdy komentarz i brak linczu 
pozdrawiam,
atramaj